Z Warszawy do Łodzi – moda na geoarbitraż

Pracują na wysokich stanowiskach, dobrze zarabiają i… z Warszawy postanowili przeprowadzić się do Łodzi. Dlaczego? Bo tutaj jest taniej.
To, że łodzianie codziennie dojeżdżają do pracy w stolicy, nikogo nie dziwi. Od niedawna jednak trend ten zaczął się odwracać. Coraz więcej warszawiaków decyduje się na budowę domu w Łodzi. – Tutaj jest po prostu dużo taniej – twierdzą zgodnie.
Z Łodzi do Warszawy w mniej niż dwie godziny
Paweł Glanc piastuje wysokie stanowisko w banku. Oczywiście w Warszawie. Razem z żoną i dwójką dzieci mieszka jednak w domu koło łódzkich Łagiewnik. – Wiesz, znajomi biorą kolejne kredyty na mieszkania. Zadłużają się i kupują 9-metrowe lokum w paskudnej dzielnicy – mówi Paweł. – Ja niemal za te same pieniądze mam piękny dom pod lasem i na dodatek w dużym mieście – uśmiecha się.
Nie przeszkadzają mu codzienne dojazdy do pracy, żartuje nawet, że droga do banku zajmuje mu mniej czasu niż kolegom. – Warszawa to najbardziej zakorkowane miasto w Polsce – twierdzi Paweł. – Droga z jednego jej krańca na drugi zajmuje 2 godziny, ja trasę Łódź-Warszawa pokonuję krócej – zapewnia.
Paweł dobrze czuje się w naszym mieście i nie tęskni za „warszawką”. – Zdajesz sobie sprawę, jakie masz szczęście, że jesteś łodzianką? – kieruje do mnie pytanie. – Miast takich jak Warszawa, tylko że jeszcze większych i bogatszych jest na świecie mnóstwo, a Łódź jest absolutnie niepowtarzalna – mówi Paweł. Aż trudno uwierzyć, że te słowa padają z ust rodowitego warszawiaka. Choć sam przyznaje, że uroki naszego miasta odkrył dopiero po przeprowadzce. – To nie było tak, że zakochałem się w Łodzi i postanowiłem tu zamieszkać. Oj nie! – przyznaje. – Szukałem po prostu dużego miasta, niedaleko Warszawy, której jednocześnie jest dużo tańsze – tłumaczy. Padło na Łódź. – Teraz nie wyobrażam sobie rodzinnego życia gdzie indziej.
Pracodawcy nie wiedzą, że mieszkam w Łodzi”
Życie w naszym mieście polubił również Mariusz Staniszewski, który przez ostatnie 32 lata swojego życia mieszkał w Warszawie. – Koszty utrzymania są tam zabójcze – przyznaje. – Byle mieszkanie kosztuje majątek. Wiesz, że żyjesz tu półdarmo? – pyta. Kiedy odpowiadam, że zarobki w Warszawie są proporcjonalne do kosztów utrzymania, Mariusz uśmiecha się chytrze, ale przyznaje mi rację. – Pewnie, że tak. Dlatego pracuję tam, a mieszkam tu. Proste – tłumaczy. – Dzięki temu stać mnie na porządne mieszkanie, wakacje latem i narty zimą. Nie liczę każdego grosza – mówi otwarcie. Mariusz ma szczęście, bo może pracować zdalnie, jest grafikiem. – Przyjmuję zlecenia od warszawskich firm. Większość moich klientów nawet nie wie, że mieszkam w Łodzi – przyznaje.
Czasami jednak tęskni za Warszawą. – Tam mieszkają moi rodzice, właściwie cała rodzina i sporo przyjaciół – mówi. – W Łodzi jednak też już mam wielu znajomych, a do tych warszawskich mogę pojechać w każdy weekend, a święta zawsze spędzam w rodzinnym mieście – opowiada.
Geoarbitraż w mikro skali
To co zrobili Paweł i Maciek fachowo nazywa się geoarbitrażem. – Pierwotnie geoarbitraż to zarabianie pieniędzy w bogatym kraju, a wydawanie ich w kraju dużo biedniejszym – tłumaczy Michał Świder, socjolog. – Dlatego coraz więcej Polaków decyduje się zamieszkać na przykład w Tajlandii, gdzie zamiast mieszkania w bloku, za te same pieniądze kupią sobie dom z widokiem na morze – tłumaczy. Na takie wywrócenie życia do góry nogami decydują się jednak nieliczni. Dlatego też narodził się geoarbitraż w skali mikro. – Stąd migracje po Polsce – osądza Świderski. – Łatwiej jest przecież mieszkać w innym mieście, ale w swoim kraju, niż wybrać emigrację do kraju zupełnie innego kulturowo – dodaje. Jego słowa potwierdza Katarzyna Rajewska, psycholog. – Życie w Tajlandii na pewno nie jest dla wszystkich – mówi. – Dużo łatwiej podjąć decyzję o przeprowadzce, jeśli pozostajemy w ojczyźnie, miejscu w którym mieszka nasza rodzina i przyjaciele – tłumaczy.
Łódź vs Kraków
Doskonale rozumie to Aneta, która trzy lata temu razem z mężem przeprowadziła się z Krakowa do Łodzi. – Jestem tłumaczką i pracuję zdalnie, mąż podobnie. Decyzja o zmianie miejsca zamieszkania nie była trudna. mówi. – Oszczędności są ogromne, a jakość życia taka sama jak w Krakowie, tylko ceny dużo niższe – przyznaje. Aneta żałuje tylko, że nie może wpaść na niedzielny obiad do rodziców. – To rzeczywiście już spora wyprawa – mówi. – Dlatego najczęściej jeździmy do Krakowa na kilka dni – dodaje. Mimo tego nie żałuje swojej decyzji. – Stać mnie na to, by zapewnić dzieciom świetne szkoły (bo w Łodzi takie są), angielski, basen, wakacje – wylicza. – No może jak dziewczyny dorosną to wrócą na studia do Krakowa. Wiesz, ta magia Uniwersytetu Jagiellońskiego…
Źródło: www.mmlodz.pl

Pracują w Wawie mieszkają w Łodzi Autor: MMLodz